NOWOCIOTY nie pamiętają
W krańcowej fazie uniesienia, w przebraniu siostry zakonnej, wydostałem się z Pałacu Archanioła Michała i wyruszyłem w tętniące zapachami miasto z resztkami boskiego smaku na ustach. Rzym był ciepły o tej porze roku, wszystkie aromaty kloszardów, śmieci, prostytutek i bocznych uliczek napawały mnie trudnym do opisania podnieceniem. Wiedziałem, że wydarzy się coś jeszcze bardziej niezwykłego tej nocy. Niczym wygłodniały lampart przeszukujący puszczę, z wielką godnością i całkowitą pewnością o słuszności swojego postępowania, z majestatycznym spokojem zakradłem się do pobliskiej bazyliki gdzie odprawiano modły za duszę najświętszego z ludzi. W niewypowiedzianej, niedającej się opisać wytrwałości czekałem na obiekt mojej nowej fantazji - skromnego posiwiałego mężczyzny w purpurowym stroju kardynała.
O świcie w sakramentalnej ciszy, odczuwając stan głębokiego oczyszczenia duszy i całkowitego spełnienia swojej egzystencji wymknąłem sie z komnat rozkoszy. Długi czas nie widziałem kardynała, dopóki z kominów watykańskich nie wyłonił sie biały dym przypominający mi pierwsze niesmiałe przygody w Watykanie, a na balkonie stanęli piękni mężowie i zakrzyknęli do uradowanych tłumów: Habemus Papam! Serce stanęło mi na moment a do oczu napłyneły łzy największego wzruszenia
Z majestatycznym spokojem i skupieniem umysłu godnym medytującego buddysty wyruszyłem za ekscelencją do miejsca jego spoczynku. Niczym japoński najemnik-zabójca wdarłem się do komnat piękniejszych niż secesyjne galerie Gaudiego i z drżeniem krtani czekałem na przebieg emocjonujących wydarzeń. Skryty za kotarą wielkiego łoża rozebrałem się do naga masując swoje nieśmiertelne pożądanie. Nie mogąc znieść terroru mojego jestestwa powoli wszedłem do łaźni odpoczywającego w bajecznie inkrustowanej wannie kardynała.
Sram se do ryja! [cool]