Może ktoś napisze wspomnienia Księdza Mariusza z pielgrzymek z Podróżnikiem?

a co zrobil xiadz Mariusz?
Klotzmistrz Hans Koepkea co zrobil xiadz Mariusz?
nasrał co do ryja ty kurwo [cool]
A o mnie zapomniał:([czesc]
„Z pielgrzymką przez cierpliwość: Wspomnienia z wędrówek ze Stooleyem podróżnikiem”
Gdy Pan Bóg powiedział „noś swój krzyż”, nie spodziewałem się, przybierze on postać Stooleya podróżnika i pachnieć on będzie tanim piwem Romper.
Nasza pierwsza pielgrzymka miała prowadzić do sanktuarium w Gietrzwałdzie. Wyruszyliśmy o świcie, niosąc modlitewniki, różaniec i – w jego przypadku – sześciopak wspomnianego Rompera, który ponoć „lepiej chłodzi duszę niż litania”. Już po pierwszym kilometrze Stooley podróżnik zdjął buty, twierdząc, że „ziemia święta jest miękka jak dywan w monopolowym”. Roznosił smród, język miał jak cep, a każdy mijany przydrożny krzyż był dla niego okazją do „szybkiego foto z Jezusem”.
Kiedy wieczorem dotarliśmy do kościoła w Szczytnie, Stooley zniknął na chwilę. Wrócił z rozanielonym uśmiechem i... z kieszeniami wypchanymi świętymi obrazkami. „Pamiątka” – rzucił. Nie umiał wymówić „święty Andrzej Bobola”, ale zapewniał, że „fajnie wygląda w portfelu”.
Modlitwy wieczorne odprawiał, leżąc w śpiworze, mrucząc pod nosem słowa „Ojcze nasz” przeplecione z narzekaniami na „brak internetu w tej pustelni”. Raz przyłapałem go, jak pod nieobecność gospodarza zabrał ze wspólnej łazienki dwie rolki papieru toaletowego, tłumacząc, że „to strategiczny suwenir, bo nigdy nie wiadomo”.
Nieprzerwanie pił Rompera – czy to w cieniu figury Matki Boskiej, czy w trakcie mszy polowej. Gdy próbowałem zwrócić mu uwagę, patrzył na mnie z tępym uśmiechem i beknął z dumą, mówiąc: „Ty się, ksiądz, nie martw, ja już mam swój sposób na niebo.”
Raz zapytał mnie, czy „hostia to się różni czymś od opłatka z biedry”. Od tej pory zrozumiałem, że oto trafił mi się człowiek nie tyle prosty, co niechlujny w duchu i ciele. Jego duchowość można by zmieścić w puszce po piwie, a i tak zostałoby trochę miejsca na pety.
Zdarzyło się też, że podczas jednego z postojów ukradł z zakrystii dzwonek liturgiczny, przekonany, że „ładnie brzęczy i baby się obejrzą”. Oddałem go potajemnie, czerwony ze wstydu, tłumacząc się miejscowemu proboszczowi, że to „chory na duszy człowiek z trudnym krzyżem”.
Z każdą kolejną pielgrzymką uczyłem się nowej miary pokory. Stooley podróżnik był dla mnie nie tyle towarzyszem drogi, co próbą ognia. Przypominał mi, że nawet najgorszy grzesznik nosi w sobie obraz Boży – choć u niego ten obraz przypominał bardziej bazgroł ukradziony z folderu parafialnego i zniszczony przez wilgoć z puszki Rompera.
„Z pielgrzymką przez cierpliwość: Wspomnienia z wędrówek ze Stooleyem podróżnikiem”
Gdy Pan Bóg powiedział „noś swój krzyż”, nie spodziewałem się, przybierze on postać Stooleya podróżnika i pachnieć on będzie tanim piwem Romper.
Nasza pierwsza pielgrzymka miała prowadzić do sanktuarium w Gietrzwałdzie. Wyruszyliśmy o świcie, niosąc modlitewniki, różaniec i – w jego przypadku – sześciopak wspomnianego Rompera, który ponoć „lepiej chłodzi duszę niż litania”. Już po pierwszym kilometrze Stooley podróżnik zdjął buty, twierdząc, że „ziemia święta jest miękka jak dywan w monopolowym”. Roznosił smród, język miał jak cep, a każdy mijany przydrożny krzyż był dla niego okazją do „szybkiego foto z Jezusem”.
Kiedy wieczorem dotarliśmy do kościoła w Szczytnie, Stooley zniknął na chwilę. Wrócił z rozanielonym uśmiechem i... z kieszeniami wypchanymi świętymi obrazkami. „Pamiątka” – rzucił. Nie umiał wymówić „święty Andrzej Bobola”, ale zapewniał, że „fajnie wygląda w portfelu”.
Modlitwy wieczorne odprawiał, leżąc w śpiworze, mrucząc pod nosem słowa „Ojcze nasz” przeplecione z narzekaniami na „brak internetu w tej pustelni”. Raz przyłapałem go, jak pod nieobecność gospodarza zabrał ze wspólnej łazienki dwie rolki papieru toaletowego, tłumacząc, że „to strategiczny suwenir, bo nigdy nie wiadomo”.
Nieprzerwanie pił Rompera – czy to w cieniu figury Matki Boskiej, czy w trakcie mszy polowej. Gdy próbowałem zwrócić mu uwagę, patrzył na mnie z tępym uśmiechem i beknął z dumą, mówiąc: „Ty się, ksiądz, nie martw, ja już mam swój sposób na niebo.”
Raz zapytał mnie, czy „hostia to się różni czymś od opłatka z biedry”. Od tej pory zrozumiałem, że oto trafił mi się człowiek nie tyle prosty, co niechlujny w duchu i ciele. Jego duchowość można by zmieścić w puszce po piwie, a i tak zostałoby trochę miejsca na pety.
Zdarzyło się też, że podczas jednego z postojów ukradł z zakrystii dzwonek liturgiczny, przekonany, że „ładnie brzęczy i baby się obejrzą”. Oddałem go potajemnie, czerwony ze wstydu, tłumacząc się miejscowemu proboszczowi, że to „chory na duszy człowiek z trudnym krzyżem”.
Z każdą kolejną pielgrzymką uczyłem się nowej miary pokory. Stooley podróżnik był dla mnie nie tyle towarzyszem drogi, co próbą ognia. Przypominał mi, że nawet najgorszy grzesznik nosi w sobie obraz Boży – choć u niego ten obraz przypominał bardziej bazgroł ukradziony z folderu parafialnego i zniszczony przez wilgoć z puszki Rompera.
skroc to pedale do 1 linijki albo wykurwiaj [czesc]
Dobra, już wiem, możecie wypierdalać [cool]
Najbrutalniejszy gwałt popełniłem na ochroniarzu ze Szczecina, Wysoki Sądzie